Moc małej grupy

„Małą grupą” nazywamy w DDA zamkniętą grupę warsztatową, która wspólnie pracuje według kroków i tradycji. Jednak ten wpis nie będzie na temat grup warsztatowych, ale o moim doświadczeniu bycia częścią niewielkiej liczbowo grupy.

Przez kilka lat mieszkałam w Warszawie. Wówczas mieliśmy stale sześć mityngów DDA. Prawie każdego dnia wieczorem mogłam pójść na mityng. Każdy z tamtych mityngów trwał dwie godziny z przerwą, a na spotkaniach było często kilkanaście, nawet i dwadzieścia osób. Często były kolejki do głosu i czekało się godzinę na swoje pięć minut wypowiedzi.

Mimo tego często służby nie były obsadzone, pojawiały sie regularnie problemy  z punktualnym rozpoczęciem mityngów, bo nie było komu przyjść 10 minut wcześniej i przygotować salę do spotkania. Często nie było nawet stałych prowadzących, mityng prowadziła przypadkowa osoba, która zebrała się na odwagęwostatniej chwili, albo i piętnaście minut po czasie… Może wiązało się to z tym, ze jeszcze mało kto wiedział, że wspólnota DDA ma swoją „wielką księgę”, ludzie nie znali słowa sponsor i nie pracowali pisemnie na krokach. Ba, wiele osób miało własne, „autorskie” pomysły na to jak pracować na krokach. Mogłam usłyszeć na przykład, że praca na krokach to przeczytanie ich codziennie rano w formie modlitwy… No nie, tak jak oglądanie na youtube ludzi jeżdżacych na rowerze nie jest tym samym co jazda na rowerze. Praca nad krokami to działanie – ale to osobny temat…

A potem wyobraźcie sobie, w roku 2013 przeniosłam się z Warszawy na małą wieś w górach na Słowacji. Właśnie rozpoczynałam pracę ze sponsorką na pierwszym kroku, byłam zdeterminowana, aby uczęszczać na mityng. Ale na Słowacji wówczas wspólnota DDA nie istniała. W promieniu 30 km znalazłam tylko jedną istniejącą grupę AA i zdecydowałam się jeździć na jej spotkania.

Na mityngach było zazwyczaj 2 do 4 osób. Mieszane towarzysztwo, ktoś ze wspólnoty NA, ktoś z AA, ktoś z AlAnon, no i ja – jedyna DDA. I co? I ten mityng działał. Pracowaliśmy na krokach i nie sposób opisać jak dużo się nauczyłam i jak bardzo jestem wdzięczna członkom tamtej grupy za te kilka miesięcy, kiedy mogłam się z nimi co tydzień spotykać.

W tamtej grupie KAŻDY jej  członek miał służbę. To był dla mnie przykład dojrzałości grupy i odpowiedzialności osób, które tworzyły ten mityng. Tak, to tam nauczyłam się, że wszyscy którzy przychodzą na grupę, nie są gośćmi, ale faktycznie ją tworzą. Mówią w AA, że „wspólnota poradzi sobie bez ciebie, ale czy ty poradzisz sobie bez wspólnoty”. Jednak może być i tak, że mityng w twoim miasteczku czy mieście właśnie sobie nie poradzi i upadnie, jeżeli to właśnie Ty nie weźmiesz służby, nie przyjdziesz wcześniej i nie otworzysz sali, nie skserujesz i nie poroznosisz ulotek. A jeśli twój mityng nie przetrwa, to – no właśnie – kto na tym straci? Ty, ale też wszystkie te osoby,  które mogłyby znaleźć pomoc, ale jej nie znajdą!

Kolejną rzecz, którą wtedy zrozumiałam to prawdziwe znaczenie zasady ANONIMOWOŚCI – ale o tym zrobię osobny wpis.

Zrozumiałam też, jakie znaczenie mają krajowe zloty doroczne – ale o tym też chciałabym zrobić osobny wpis.

Tamta grupa i jej czlonkowie zawsze chyba już będą w moim sercu, chciałabym im tutaj bardzo podziękować za ich otwartość i ciepło.

A pointa tego wpisu jest taka, że faktycznie już dwie osoby mogą zorganizować mityng i że niewielka grupa w małej miejscowości może działać nawet bardziej dynamicznie i bardziej odpowiedzialne niż duża grupa w dużym mieście… Być może to kwestia pokory, o którą jest łatwiej małemu mityngowi na „zadupiu” niż wielkiej grupie spotykającej się w centrum Warszawy?

Dodaj komentarz