Herbatka

herbatkaSłuzba herbatkowego na mityngu… Jest ważna dla osoby, która ją podejmie, ale tym bardziej dla osób, które pozwolą się obdarować kubkiem herbaty czy kawy i pozwolą na to, żeby ktoś inny umył ich kubek/ szklankę. Dla wielu DDA to może być bardzo rozwojowe doświadczenie, gdzie na prostym przykładzie nauczą się przyjmować pomoc i dar od drugiej osoby – często nie mieliśmy takiej okazji w naszych rodzinach i nie umiemy przyjmowac z radością prezentów albo ofert pomocy.

Zwróćcie uwagę jak niektórzy  „samowystarczalni” DDA bronią się przed tym, żeby ich ktoś kawą poczęstował albo też mył ich kubek… Wolą sami!

Z drugiej strony dla herbatkowego/ herbatkowej jest to lekcja pokory i służby… Co prawda wiele dorosłych dzieci musiało usługiwać, gotować, sprzątać, prać i tak dalej, ale dobrze dla odmiany zrobić to nie z poczucia obowiązku, ale z własnego wyboru, z miłością i życzliwością, bez przymusu – i w ten sposób oduczyć się chorego pomagania i nauczyć się zdrowego pomagania. Dla mnie służba herbatkowej to trudna lekcja i unikamjej jak mogę 😀 Za to uwielbiamkiedy ktoś częstuje mnie herbatą lub kawą i myje po mnie kubeczek 😀

Służba herbatkowego buduje  grupę i jest znacznie lepsza od sytuacji, gdy każdy sam sobie rzepkę skrobie (herbatkę zaparza) a po mityngu tworzy się kolejka do zlewu, bo każdy myje tylko swój kubeczek…

Podziękowanie dla W., czyli o tym jak szukałam nadziei.

Jako nastolatka wyczytałam w jakiejś książce o rozwoju osobistym, że „jeśli chcesz jakąś konkretną rzecz osiągnąć, to szukaj ludzi, którzy już to osiągnęli i naśladuj ich”. A także: „przyjmuj porady tylko od ludzi, którzy osiągnęli to, co ty chcesz osiągnąć”. Czyli, że jak chcesz dużo zarabiać, to naśladuj ludzi, którzy dużo zarabiają, jeśli chcesz mieć szczęśliwe małżeństwo, zwróć się o rade do osób, które są w szczęśliwym małżeństwie. Wzięłam sobie to do serca i postanowiłam, że nie będę słuchać żadnych porad od moich rodziców – albowiem zdecydowanie nie mają oni tego, co ja chcę w życiu mieć i nie są tacy, jaka ja chce być…

I to był bardzo dobry pomysł, albowiem porady moich rodziców były pełne sprzeczności i nielogiczne i słuchając ich, musiałabym – jak to się mówi – chodzić zimą w sandałach.
Ale wracając do tematu…
Kiedy przyszłam do wspólnoty DDA, przede wszystkim brakowało mi radości i poczucia pełni… Przyszłam na pierwszy, drugi mityng i zastanawiałam się, czy to dobry pomysł? Czy to zadziała?
Naturalnie, zaczęłam nerwowo obserwować osoby, które były we wspólnocie dłuższy czas i desperacko rozglądać się za ludźmi radosnymi, szczęśliwymi… Ale kurczak, wszyscy byli smutni i mieli te same problemy co ja i wciąż o nich rozprawiali!
Na którymś mityngu spotkałam faceta o imieniu Waldek – no nareszcie! Chociaż jedna osoba wydawała się szczęśliwa, miała tę Pogodę Ducha, radosny błysk w oku, a w dodatku dużo ciepła i serdeczności dla mnie. Waldek dzielił się bardziej siła i nadzieją niż swoimi problemami. I to wystarczyło, uwierzyłam że można, że to działa… a przynajmniej, że jest jakaś szansa.

(Nawiasem mówiąc – dzięki Waldkowi nauczyłam się także, że faktycznie we wspólnocie nie ma autorytetów, nie ma świętych – bo tak jak podzielił się ze mna swoją Pogoda Ducha i ciepłem, tak samo później szczerze podzielił się swoimi problemami i depresją – i dzięki temu pomógł mi zrozumieć, że dobra energia nie może płynąć tylko w jedną stronę: od weteranów do nowicjuszy, że czasami trzeba też okazać więcej troski osobie doświadczonej, z dłuższym stażem na programie).

Po jakimś czasie koleżanka ze wspólnoty powiedziała mi, że chodzi na otwarte mityngi AA i że tam spotyka osoby, które realizują 12 Kroków, konkretnie o tym mówią, o konkretnych działaniach, które należy podjąć. Zaczęłam więc chodzić na otwarty mityng AA, który mi poleciła – i faktycznie, dużo się nauczyłam i spotkałam osoby, które bardzo dobrze radziły sobie z trudami życia ludzkiego, zachowując tę słynna Pogode Ducha i radość, której potrzebowałam!

Później, ciągły głód sprawdzenia czy program DDA działa i czy mogę być dzięki niemu szczęśliwa, popchnął mnie do wyjazdu do Kopenhagi – na międzynarodową konferencję DDA. Pojechałam tam, bo wyczytałam w Internecie, że będą przedstawiciele Służby Światowej z USA, a więc ludzie, którzy zakładali DDA, pisali Wielka Księgę, są w DDA od wielu lat i realizują program ze sponsorem… Pojechałam do tej Kopenhagi, bo chciałam się im przyjrzeć i sprawdzić czy mają Pogodę Ducha… No, na całe moje szczeście, mieli!

Więc pointa tego wpisu jest taka, że kiedy już rozwiążemy nasze osobiste problemy, to warto znaleźć czas i wrócić jeszcze na mityng DDA – bo może nam to już nie jest potrzebne, ale nowe osoby potrzebuja nadziei i chca usłyszeć, że komuś się udało, że osoba DDA może też być radosna i szczęśliwa, w związku, w pracy, w domu – radzić sobie dobrze, a nie tylko walczyć o przetrwanie. Nie znikajmy z mityngu dlatego, że nie czujemy już bólu i nie mamy potrzeby opowiadać o swoich traumach – podzielmy sie dobrą nowiną, że to działa!

A ten wpis ma być podziękowaniem dla Przyjaciół ze wspólnoty, którzy dali mi nadzieję, ale zwłaszcza dla Waldka, dzięki któremu postanowiłam, że przyjdę na kolejny mityng… i na jeszcze kolejny… i uwierzyłam, że DDA to jest miejsce, w którym mogę się rozwijać.

Przychodzi student psychologii do DDA… uwaga, długi wpis

Jeśli chodzicie na mityngi DDA (w mieście gdzie działa uczelnia wyższa), to pewnie spotkaliście się z sytuacją gdy na mityng przychodzi uśmiechnięta dziewczyna czy też chłopak, mówiąc że jest studentem czwartego roku psychologii, że pisze prace magisterską (tudzież licencjacką) na temat syndromu DDA i pyta uczestników czy mogliby wypełnić ankiety. 🙂

Zdarzyło mi się to przynajmniej kilkanaście razy 😀 Kilka razy nawet zgodziłam się wypełnić ankietę i zazwyczaj denerwowałam się, że jest nieprzemyślana i głupio skonstruowana.

Zauważyłam też różne reakcje na obecnośc psychologów – uderzyło mnie, że często studenci przychodzący na mityng są traktowani przez nas chłodno i z wrogością. Byłam świadkiem sytuacji, gdy dziewczyna spotkała się z tak ostrymi wypowiedziami, że się popłakała. I oczywiście nie przyszła nigdy więcej na mityng. Inna grupa na częste wizyty psychologów zareagowała wprowadzeniem spotkań „zamkniętych” – a więc takich, gdzie tylko osoby przyjęte do wspólnoty moga być na sali. Hmm… Czy tak ma wyglądać nasz krok dwunasty, czy tak mamy realizować piątą tradycję?

No cóż… chyba rozumiem, z czego to wynika… chcemy czuć się bezpiecznie, nie chcemy być „podsłuchiwani”, oceniani… czujemy się jak bakterie pod mikroskopem… Prócz tego wielu z nas ma urazy, złe doświadczenia z terapeutami i terapiami. Psycholog to „osoba mająca władze lub przewagę”, autorytet… Nie lubimy ich.

…Ale chociaż rozumiem, że moga się pojawić trudne emocje, to uważam, że nie powinniśmy odpychać od grupy przychodzących do nas studentów psychologii… a nawet, że nie mamy do tego prawa, i że to niezgodne z duchem wspólnoty, z krokami i tradycjami.

Dlaczego?

Otóż, część z tych studentów w przyszłości będzie psychoterapeutami, będą do nich przychodzić po pomoc zagubieni DDA. Jeśli potraktujemy ich przyjaźnie, wytłumaczymy nasz program i jego zasady, będą mogli w przyszłości skuteczniej pomagać swoim klientom/ pacjentom. Wielu z nas dowiedziało się o istnieniu 12 kroków i o mityngach od swoich psychoterapeutów, prawda?

W naszym interesie jest, aby młodzi psycholodzy i psychoterapeuci jak najlepiej nas znali i rozumieli.

Zamykanie mityngu po to, aby student nie miał prawa być na nim i słuchać o naszych problemach, to działanie krótkowzroczne – moim zdaniem.

…i jeszcze jedna rzecz, która wyniosłam z otwartych spotkań AA. No właśnie, od początku, chodząc na mityngi alkoholików,zwróciam uwagę, że nikt nie obrażał się, gdy mówiłam, że alkoholiczką nie jestem i że chcę tylko sobie posłuchać – zawsze mieli dużo otwartości i życzliwości.

Wiele razy słyszałam o tym, że NIKT NIE PRZYCHODZI NA MITYNG PRZYPADKOWO – JEŚLI TAM TRAFIŁAM, BYC MOŻE TO SIŁA WYŻSZA CHCE, ABYM TAM BYŁA. W podobny sposób myślę o tych studentach psychologii… dlaczego ta osoba wybrała jako temat swojej pracy DDA? Skąd przyszło jej do głowy, aby przyjśc na ten właśnie mityng?

Nawet jeśli pytam się takiej studentki, czy ona sama pochodzi z alkoholowej rodziny i w odpowiedzi studentka gwałtownie zaprzecza, że absolutnie nie, to ja i tak zachowuję otwartość. Sami wiecie, DDA podobnie jak uzależnienie jest chorobą zaprzeczania i zakłamania. Nie twierdzę, że każdy student psychologii jest DDA i zostanie członkiem naszej wspólnoty, ale część na pewno.

Powinniśmy ich zatem traktować z taką samą otwartością i ciepłem jak każdą inną nowa osobę na mityngu.

PS. Ale zawsze mamy prawo odmówić wypełnienia ankiety.

 

 

Mam marzenie…

Nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy organizować mityngi DDA w polskich więzieniach. Wierzę, że to kwestia czasu. Taką służbę pełni wspólnota Anonimowych Alkoholików, dzieki czemu wielu uzależnionych po odbyciu kary nie wróci już do picia. Mityng 12 kroków w więzieniu w Polsce może odbyć sie tylko wtedy, gdy spotkanie zorganizują i będą na nim obecne osoby „z zewnątrz”.

Jestem intuicyjnie przekonana, że prawie wszyscy mężczyźni i kobiety odbywające kary w polskich więzieniach pochodzą z alkoholowych i dysfunkcyjnych rodzin i środowisk i że większość z nich cierpi z powodu syndromu DDA, oczywiście nawet o tym nie wiedząc… i nie wiedząc, że mogą sie od tego cierpienia uwolnić. Uważam, że gdyby mieli możliwość poznania programu DDA i pracy nad krokami, część z tych osób mogłaby w więzieniu i po wyjściu zaznać szcześliwszego i bardziej świadomego życia i nie pakować się w dalsze problemy.

Mam nadzieję, że za jakiś czas będę miała możliwość wziąć udział w takim działaniu, przyłączyć się do takiej grupy, która niesie posłanie DDA do ośrodków karnych… Wiem, że to by było dla mnie źródłem dużej satysfakcji i radości.

Aby grupa dobrze i zdrowo działała jako całość

razem.jpgHmm… Tytuł brzmi jak z poradnika pani domu, np. co zrobić aby ciasto nie miało zakalca i jak poradzić sobie gdy zupa jest przesolona…

No więc, co zrobić, gdy działanie grupy mityngowej DDA jako całości ewidentnie utyka? Grupa nie ma aktualnych ulotek, nie przekazuje w żaden sposób posłania DDA i nie przyciąga nowych członków, nie realizuje programu 12 kroków?

Wg mnie jest jedna recepta: odwołanie się do 12 tradycji DDA.

Właśnie rozczytuję angielski tekst 12 tradycji z naszej potężnej, czerwonej książki, która jest dla mnie niewyczerpanym źródłem odpowiedzi na wszelkie pytania związane z DDA.

W tekście tradycji często pojawia się określenie „group members” – członkowie grupy. Na mityngach w Anglii po raz pierwszy spotkałam się z tym, że prowadzący pod koniec mityngu mówi: „nowe osoby, które mają jakieś pytania lub chcą przyłączyć się do grupy, prosze zwrócić się do członków grupy. Członkowie grupy, prosze podnieść ręce, aby nowe osoby mogły was zobaczyć”. I wtedy podnosi się w górę kilka rąk. W Warszawie nigdy nie spotkałam się z tym ciekawym zwyczajem, ale my także znamy pojęcie „grupy macierzystej”. Osoba nowa we wspólnocie może usłyszec poradę od starszych członków, że nawet jeśli chodzi na kilka mityngów, dobrze, aby wybrała sobie jedną grupę jako „macierzystą” czy też „domową” i na tej grupie przyjęła służbę.

Świadomość członków grupy, że są odpowiedzialni za jakość swojego mityngu, a więc jakość zdrowienia, jest lekarstwem na wiele problemów… Skończy się unikanie służby, unikanie odpowiedzialności – tak często można usłyszeć zdanie, że wzięcie do domu kluczyka od sali to zbyt duża odpowiedzialność, no bo ja nie wiem czy za tydzień będę.

To wtedy ja się pytam: jak chcesz się zmierzyć z tak skomplikowanym problemem jak syndrom DDA, opartym na zaprzeczaniu, na budowaniu fałszywego obrazu siebie, na uciekaniu od trudnych emocji i od odpowiedzialności za własne życie, jeżeli nie chcesz nawet spróbować wziąć na siebie odpowiedzialności za tę jedną czynność: za to, żeby przez określony czas przychodzić na spotkanie twojej grupy regularnie i punktualnie? Od czego chcesz zacząć swoje zdrowienie jeżeli nie od tego? Ta grupa ma Ci pomóc zmienić Twoje życie na lepsze, chcesz pozbyć się problemów, które naprawdę Cię dręczą i prawdopodobnie chcesz się ich pozbyć tak szybko, jak to możliwe, może planujesz za trzy miesiące już być zdrowy i szcześliwy. Więc weź służbę, chociażby ten kluczyk od sali i skorzystaj z tego, aby sprawdzić jakie sa twoje możliwości bycia osobą odpowiedzialną, sprawdzisz gdzie obecnie przebiega linia Twojej bezsilności (krok pierwszy) i jak dużym ciężarem będzie dla Ciebie wzięcie współodpowiedzialności, jakie problemy się pojawią.

Bo jest prawie pewne, że jakiś ciężar i jakieś problemy się pojawią, gdy po raz pierwszy weźmiesz slużbę 🙂

Aktywne podejmowanie służby przez członków grupy (przy czym według mojej wiedzy jedna osoba tej samej służby nie powinna pełnić dłużej niż rok – maksymalnie, dla służb w Intergrupieto dwa lata) i świadomość, kto z osób przychodzacych na spotkanie traktuję tę grupę jako macierzystą, domową i jest za nią współodpowiedzialny – to wg mnie lekarstwo dla mityngów, na których ludzie nie zdrowieją, coś jest nie tak, atmosfera nie jest tak dobra i wspierająca jak byśmy chcieli.

Może w tym pomóc zrobienie co kwartał tzw. inwentury grupy – mityngu, na którym tematem będzie działanie grupy i dzielenie się naszymi uczuciami odnośnie tego jak grupa funkcjonuje, czy działa zgodnie z krokami i tradycjami, czyniesie posłanie, opiekuje się nowicjuszami i czy się rozwija… Można tez co miesiąc zostawać godzinę dłużej w sali mityngowej i przeznaczać tę godzinę na wnikliwe przedyskutowanie spraw organizacyjnych. Grupę mogą tez zjednoczyć wspólnie zorganizowane wydarzenia i działania, np. rocznica istnienia grupy czy uroczysty mityng z okazji Dnia Dziecka.

Anonimowość – o co tu chodzi?

Tradycja dwunasta: Anonimowość stanowi podstawę duchową wszystkich naszych tradycji, przypominając nam o pierwszeństwie zasad przed osobistymi ambicjami.

Proste? Chyba proste… Czy można tu coś źle zrozumieć?

Najprostszym dla mnie wyjaśnieniem zasady anonimowości jest formułka, którą prowadzący wypowiadają na niektórych mityngach: wszystko, co wydarzy się lub zostanie powiedziane w czasie mityngu, powinno pozostać na sali mityngowej.

Czyli, że o tym co usłyszeliśmy na mityngu nie plotkujemy, nie dyskutujemy. Co jeszcze? Jeżeli Zosia zapyta mnie: czy Jurek był wczoraj na mityngu albo czy się wypowiadał, to powiem: wiesz, nie chcę łamać jego anonimowości, nie mogę Ci na to pytanie odpowiedzieć. Chociaż oczywiście przy zachowaniu zdrowego rozsądku, jeżeli pytanie nie jest zadane z ciekawości, ale np. Zosia martwi się o Jurka z konkretnego powodu, to raczej  złamię tę zasadę i powiem czy był czy go nie było… Nie wiem czy to słuszne, jak wy uważacie?

Dobra, przyznam się… Tradycje traktuję poważnie, ale trochę czasu mi też zajęło, żeby zacząć szanować siebie i wspólnotowe zasady na tyle, aby się powstrzymać od plotkowania na temat wypowiedzi mityngowych. Było i tak, że przychodzili do mnie na kawę koledzy i koleżanki ze wspólnoty DDA, siedzieliśmy sobie w kuchni i szpanowaliśmy, jacy to nie jesteśmy mądrzy, oceniając czyjąś wypowiedź z mityngu – czy miał rację, czy może nie miał, czy może od miesiąca powtarza to samo… Wstyd mi, ale tak było… Stąd też wiem, że od samego przyjścia na mityng ludzie nie stają się aniołami, zawsze będą jakieś plotki i ploteczki. Ale znowu – kiedy czyjeś wypowiedzi na mityngu mnie zaniepokoją lub zmartwią, to porozmawiam o tym z kimś zaufanym ze wspólnoty i nie będę tego uważała za wielki grzech przeciwko anonimowości.

W Warszawie na mityngach spotykałam się z trochę innym rozumieniem anonimowości – które ja uważam za błędne. Niektóre grupy mają dodane małe tradycje, że np. nie wypowiadamy na mityngu nazw miejsc pracy. Dla mnie to nie o to chodzi w anonimowości, żeby inne osoby na mityngu nie wiedziały gdzie pracuję, ile zarabiam, gdzie mieszkam… Według mnie w dobrej, zdrowej grupie musi być zaufanie i nie ma potrzeby ukrywać prawdy o sobie przed innymi członkami grupy. Chodzi jednak o to, że jeżeli ktoś nie życzy sobie, aby osoby spoza mityngu dowiedziały się, że chodzi on natakie spotkania, to musi być uszanowane, aby każdy czuł się bezpiecznie.

Kiedy np. zobacze w sklepie osobę z mityngu, nie mogę wskazać jej palcem i powiedzieć do koleżanki, o patrz, ten gościu chodzi ze mną na mityng dda… To jest złamanie jego anonimowości.

Zasada anonimowości jest bardzo ważna w AA, ponieważ alkoholizm jest stygmatyzowany społecznie. W niektórych środowiskach alkoholik może stracić pracę albo być źle potraktowany, jeżeli wyjdzie informacja, że ta osoba jest uzależniona. Ja, osobiście, nie widze w swoim życiu sytuacji, kiedy miałabym być dyskryminowana z powodu tego, że alkoholikiem jest mój ojciec. Ci, którzy znają temat wiedzą, że DDA są właśnie sumiennymi i oddanymi pracownikami. W moim odczuciu anonimowość w DDA nie jest aż tak ważna jak w AA i ja nie mam problemu, żeby wśród swoich znajomych czy nawet w pracy mówić, że jestem DDA, że chodze na spotkania grupy wsparcia.

Spotkałam się również ze śmieszną sytuacją na mityngu w innym mieście. Kiedy powiedziałam, że codziennie dzwonią do mnie przyjaciele ze wspólnoty, w czasie przerwy ktoś mnie zapytał: ale jak to, dzwonią? A zasada anonimowości?

Otóż, jak najbardziej możemy, a nawet powinniśmy wymieniać się numerami telefonów i spotykać towarzysko pomiędzy mityngami, to nie jest łamanieanonimowości – wspólnota działa inaczej niż grupa terapeutyczna, mamy w końcu dwać sobie wsparcie na co dzień. Jeżeli chcemy, możemy też wymieniać maile czy kontaktować się przez fejsbuka.

Prawdziwe znaczenie zasady anonimowości dotarło do mnie kiedy przez kilka miesięcy mieszkałam w małej miejscowości. W Warszawie mogę sobie pojechać na mityng do innej dzielnicy, mówić tam co chcę, i tak nikt mnie tam nie zna i nie wie skąd jestem. W małym miasteczku co innego, jest nas na mityngu kilka osób i każdy wie, że Jadzia jest pielegniarką w szpitalu, a Staszek taksówkarzem. Na mityngu mogę spotkać sprzedawczynię ze sklepu, sąsiada, kolegę z siłowni. I wtedy ważne, żeby uszanować to, że może ta osoba nie ujawnia wśród znajomych że chodzi na mityng.

Raz na mityngu AlAnon w rodzinnym miasteczku spotkałam swoją dawną nauczycielkę ze szkoły podstawowej. Dziwnie się czułam zwracając się do niej po imieniu, jak do wszystkich pozostałych osób. Kiedy wyjdziemy z sali mityngowej, być może znowu będę mówić do niej per „proszę pani”, ale na mityngu jesteśmy Anią i Basią.

A jakie wy macie doświadczenia z tradycją dwunastą?

 

 

Moc małej grupy

„Małą grupą” nazywamy w DDA zamkniętą grupę warsztatową, która wspólnie pracuje według kroków i tradycji. Jednak ten wpis nie będzie na temat grup warsztatowych, ale o moim doświadczeniu bycia częścią niewielkiej liczbowo grupy.

Przez kilka lat mieszkałam w Warszawie. Wówczas mieliśmy stale sześć mityngów DDA. Prawie każdego dnia wieczorem mogłam pójść na mityng. Każdy z tamtych mityngów trwał dwie godziny z przerwą, a na spotkaniach było często kilkanaście, nawet i dwadzieścia osób. Często były kolejki do głosu i czekało się godzinę na swoje pięć minut wypowiedzi.

Mimo tego często służby nie były obsadzone, pojawiały sie regularnie problemy  z punktualnym rozpoczęciem mityngów, bo nie było komu przyjść 10 minut wcześniej i przygotować salę do spotkania. Często nie było nawet stałych prowadzących, mityng prowadziła przypadkowa osoba, która zebrała się na odwagęwostatniej chwili, albo i piętnaście minut po czasie… Może wiązało się to z tym, ze jeszcze mało kto wiedział, że wspólnota DDA ma swoją „wielką księgę”, ludzie nie znali słowa sponsor i nie pracowali pisemnie na krokach. Ba, wiele osób miało własne, „autorskie” pomysły na to jak pracować na krokach. Mogłam usłyszeć na przykład, że praca na krokach to przeczytanie ich codziennie rano w formie modlitwy… No nie, tak jak oglądanie na youtube ludzi jeżdżacych na rowerze nie jest tym samym co jazda na rowerze. Praca nad krokami to działanie – ale to osobny temat…

A potem wyobraźcie sobie, w roku 2013 przeniosłam się z Warszawy na małą wieś w górach na Słowacji. Właśnie rozpoczynałam pracę ze sponsorką na pierwszym kroku, byłam zdeterminowana, aby uczęszczać na mityng. Ale na Słowacji wówczas wspólnota DDA nie istniała. W promieniu 30 km znalazłam tylko jedną istniejącą grupę AA i zdecydowałam się jeździć na jej spotkania.

Na mityngach było zazwyczaj 2 do 4 osób. Mieszane towarzysztwo, ktoś ze wspólnoty NA, ktoś z AA, ktoś z AlAnon, no i ja – jedyna DDA. I co? I ten mityng działał. Pracowaliśmy na krokach i nie sposób opisać jak dużo się nauczyłam i jak bardzo jestem wdzięczna członkom tamtej grupy za te kilka miesięcy, kiedy mogłam się z nimi co tydzień spotykać.

W tamtej grupie KAŻDY jej  członek miał służbę. To był dla mnie przykład dojrzałości grupy i odpowiedzialności osób, które tworzyły ten mityng. Tak, to tam nauczyłam się, że wszyscy którzy przychodzą na grupę, nie są gośćmi, ale faktycznie ją tworzą. Mówią w AA, że „wspólnota poradzi sobie bez ciebie, ale czy ty poradzisz sobie bez wspólnoty”. Jednak może być i tak, że mityng w twoim miasteczku czy mieście właśnie sobie nie poradzi i upadnie, jeżeli to właśnie Ty nie weźmiesz służby, nie przyjdziesz wcześniej i nie otworzysz sali, nie skserujesz i nie poroznosisz ulotek. A jeśli twój mityng nie przetrwa, to – no właśnie – kto na tym straci? Ty, ale też wszystkie te osoby,  które mogłyby znaleźć pomoc, ale jej nie znajdą!

Kolejną rzecz, którą wtedy zrozumiałam to prawdziwe znaczenie zasady ANONIMOWOŚCI – ale o tym zrobię osobny wpis.

Zrozumiałam też, jakie znaczenie mają krajowe zloty doroczne – ale o tym też chciałabym zrobić osobny wpis.

Tamta grupa i jej czlonkowie zawsze chyba już będą w moim sercu, chciałabym im tutaj bardzo podziękować za ich otwartość i ciepło.

A pointa tego wpisu jest taka, że faktycznie już dwie osoby mogą zorganizować mityng i że niewielka grupa w małej miejscowości może działać nawet bardziej dynamicznie i bardziej odpowiedzialne niż duża grupa w dużym mieście… Być może to kwestia pokory, o którą jest łatwiej małemu mityngowi na „zadupiu” niż wielkiej grupie spotykającej się w centrum Warszawy?

Podwyższone dno alkoholików i DDA

Na mityngach AA, również na spikerskich, można usłyseć alkoholików opisujących jak nisko byli upadli. Opisują oni swoje „dno”: koszmarne przeżycia, karygodne postępki – rozbite auta, pokrzywdzone rodziny, utrata pracy, zdrady, przestępstwa, pobyty w więzieniach. Spotkałam się z tym, że nowa osoba przychodząc na mityng i słysząc te mrożące krew w żyłach historie mówi sobie: ze mną nie jest tak źle, ja nie mam AŻ TAKICH problemów. Widocznie nie jestem alkoholikiem/ alkoholiczką. Ja przecież tak nisko nie upadłem!

Dlatego uważam, że być może mówiący ma korzyść z opowiadania o swoich najgorszych przeżyciach, bo to mu przypomina, co go może spotkać gdyby wrócił do picia. Może też odczuwa ulgę zrzucając z siebie te mroczne wspomnienia. Jednak sądzę, że dla słuchających spikera – zwłaszcza dla nowicjuszy – ma większą wartość jeżeli poda on przykłady z początków swojego alkoholizmu – przykłady na to, że alkoholizm zaczyna się o wiele wcześniej zanim pojawią się tak poważne konsekwencje jak rozbite auta czy rozbite rodziny. W ten sposób uświadomi nowicjuszom, że nie powinni czekać kolejnych lat na pogłębianie się choroby, ale mogą rozpoznać swoje uzależnienie już na początku i przestać pić, zanim stracą zbyt wiele.

Opowiadając o pierwszych sygnałach, które JUŻ ŚWIADCZĄ o alkoholizmie wpoczątkowym stadium, spiker może sprawić, że niektórzy młodzi alkoholicy zorientują się o wiele wczesniej niż on sam, że są uzależnieni, albo nawet że ich picie jest ryzykowne i może ich doprowadzić do uzależnienia. Tak właśnie rozumiem tak zwane „podwyższone dno”, alkoholik może znaleźć swoje dno i odbić się od niego zanim straci wszystko…

Można to też odnieść do DDA – głębokie dno dla DDA to może być rozwód, bycie sprawcą albo ofiarą przemocy, uzależnienie, próba samobójcza. Ale też dzięki mądrym wypowiedziom na mityngach – osoba DDA może zorientować się wcześniej, że podąża w złą stronę, zacząć psychoterapię lub program 12 kroków i uchronić się od takich bardzo bolesnych przeżyć..

Czy jest sens, żeby DDA przychodziły na mityngi AA?

Oczywiście nie chodzi mi tutaj o osoby, które równocześnie należą do dwóch wspólnot: AA oraz DDA/DDD. Jeśli ktoś ma kilka problemów, może i powinien chodzić regularnie na mityngi kilku wspólnot, bo w każdej wspólnocie będzie pracować nad innym swoim problemem.

Chodzi mi o sytuację taką jak u mnie: nie jestem alkoholiczką (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo) i do wspólnoty AA nie przynależę, ale mniej lub bardziej regularnie można mnie spotkać na mityngach AA. Chodzę na mityngi otwarte, czyli takie, na których mogą przebywać (i są mile widziane) osoby nie należące do wspólnoty AA (ale zainteresowane tematem).

Dlaczego uważam, że warto chodzić na mityngi AA gdy się nie jest alkoholikiem/ alkoholiczką? Po co tam chodzę i w jaki sposób na tym skorzystałam?

– Mój ojciec jest alkoholikiem (a także brat, ciotka, nieżyjąca babcia i dziadek, pradziadek, kuzyn, były partner, obecny partner, wielu przyjaciół i przyjaciółek). Na mityngach AA (i czytając literaturę) zaspokoiłam swoją potrzebę poznania i zrozumienia choroby alkoholowej, z którą zmaga się duża część mojej rodziny i bliskich mi osób. To pozwala mi zachować dystans i nie popadać w zachowania współuzależnieniowe (przynajmniej czasami…).

– W literaturze DDA (tekst Problem) napisane jest, że dorosłe dzieci mogą przejawiać mechanizmy psychiczne podobne do alkoholików. Dla mnie to się sprawdza – zauważyłam u siebie wiele mechanizmów zaprzeczania, o których mówią alkoholicy na mityngach. Prawdopodobnie chodzi o to, że wychowując się z alkoholikiem, małe dziecko uczy się jego sposobu myślenia, odczuwania, działania i powtarza je w dorosłym życiu, nawet jeśli samo nie pije. Przykłady? Spóźnianie się, unikanie problemów, izolowanie się, ciągłe próby regulowania emocji i uciekania przed bólem albo trudnościami, brak odpowiedzialności, brak umiejętności relaksowania się i dbania o siebie, niskie poczucie wartości, emocjonalna dziecinność- niedojrzałość, ciągłe poczucie winyi wstyd (które u mnie nie jest uzasadnione, ale skopiowane, przejęte od rodzica alkoholika).

– Wszystkie uzależnienia są do siebie podobne: zastosowanie narzędzi, o których dowiedziałam się w AA pomogło mi na przykład odstawić papierosy i zrozumieć swoje uzależnienie od lęku czy od toksycznych związków.

Panta rei. Wspólnota DDA/ DDD zmienia się i rozkwita a moich oczach. Kiedy 6 lat temu zapytałam na warszawskim mityngu DDA czy ktoś może mi wyjaśnić co to jest sponsor i sponsorowanie, to nikt tego nie zrobił. Na mityngu było ponad 20 osób, ale prawdopodobnie nikt z nich nie znał tego słowa i nic o sposnsorowaniu nie wiedział. Znaczenie słowa „sponsor” poznałam chodząc na mityngi AA.

– Podobnie w grupach AA poznałam znaczenie służby i uczyłam się jak ważna jest przyjazna atmosfera i zaopiekowanie się nowicjuszami. Niestety, ale mityngi DDA, które znam nie dorównują aowskim jeśli chodzi o gościnnosć i chęć do pomocy nowicjuszom.

– Dzięki uczestnikom AA poznałam wiele pomocnych narzędzi zdrowienia, które w DDAnie były popularne: pisanie listy wdzięczności, modlitwa na klęczkach, telefon do przyjaciela, codzienne sugestie. Włączyłam w swój styl życia wiele zasad aowskich, np. „nie komplikuj”, „najważniejsze najpierw”, „zwracaj uwagę na podobieństwa, a nie na różnice”, a także podstawowe dla uzależnionych, ale nie tylko dla nich: „jeden dzień na raz” (24 godziny).

– Nie chodzę z reguły na przypadkowe mityngi AA. W większych miastach mityngów jest sporo. Pytam więc znajomych AA: gdzie warto pójść? Gdzie panuje twórcza atmosfera? Gdzie przestrzegane są zasady i gdzie mogę spotkać osoby pracujące rzetelnie według dwunastu kroków? Potem sprawdzam czy taki mityng jest otwarty i tam idę. Chętnie tez wybieram mityngi spikerskie, uważam że są bardzo, bardzo wartościowe. Jednakże kiedy mieszkałam na wsi i w pobliżu miałam tylko jeden jedyny mityng AA – poszłam na niego i zostałam bardzo ciepło przyjęta. Był to malutki, prowincjonalny mityng, którego uczestnicy mieli za sobą ciężkie i bolesne doświadczenia, a przy tym mały staż w trzeźwości. Niczym specjalnym się ten mityng nie wyróżniał, ale członkowie tej grupy dali mi tyle ciepła i mądrości, że na zawsze będę miała dla nich miejsce w sercu. Bardzo za nimi tęsknię i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś ich odwiedzę. Bardzo dużo mi pomogli i bardzo dużo mnie nauczyli.

– wspólnota AA była pierwszą, 12 kroków i później 12 tradycji powstało, aby pomagać uzależnionym. Wszystkie inne wspólnoty korzystają z ich doświadczenia.

Mój wyjazd na Słowację – cz. 1

Henry Miller napisał w jednej z powieści, że „istnieje tylko jedna wielka przygoda, mianowicie wyprawa wgłąb siebie, gdzie nie liczą się ani czas ani przestrzeń, ani nawet czyny”. Przez kilka lat tak właśnie czułam i nie ruszałam się ani na kilometr z Warszawy, przeżywałam za to niezapomniane, pełne wrażeń podróże do swojego wnętrza, głębinowe nurkowania do własnej podświadomości w czasie spotkań z terapeutką, począwszy od odzierania mojej percepcji z tych wszystkich fałszywych przekonań, projekcji, iluzji, zaprzeczeń, które zasłaniały mi realny świat i ludzi żyjących wokół mnie. Wreszcie mogłam w jakimś stopniu doświadczyć życia i innych ludzi takimi jacy są, niepowykrzywianych przez krzywe zwierciadło mojego umysłu. Kontynuowałam tę podróż od terapii grupowej DDA, przez poznawczo – behawioralną, indywidualną, aż na koniec odkryłam rozkosze psychoanalizy, gdzie psychoterapia ociera się wręcz o magię, a spotkania z moją nową terapeutką czasami przypominały mi wizytę u wróżki… Oprócz terapii cały czas były mityngi DDA, które dawały mi poczucie stabilności, kiedy codziennie budziłam się jako inna osoba, nie do końca wiedząc kim jestem – a zanim udawało mi się to odkryć, nadchodził wieczór i nowy dzień i nowa Ja, której znowu nie rozpoznawałam i nie rozumiałam… To było inspirujące i przerażające, a jakie zajmujące przy tym… Wreszcie, po raz pierwszy w życiu, poświęcałam samej sobie wystarczająco dużo czasu.

Ale w pewnym momencie coś się zmieniło, poczułam że Warszawa mnie „wypycha”. Poczułam, że nadszedł czas podróży, że potrzebuję świeżego powietrza. I po wielkich wahaniach i w ogromnym stresie (Jakże to będzie wyglądać w moim CV? Rynek pracy nigdy mnie już nie zechce!) skorzystałam z okazji i wyjechałam z Warszawy, aby zamieszkać w ekologicznej wiosce, w małej miejscowości na Słowacji, w pobliżu węgierskiej granicy. Pamiętam gdy z opasłą walizką i kontenerkiem z również opasłym kotem Czarkiem dotarłam po uciążliwej podróży do mojej wioski. Rozpakowałam bagaże, wypuściłam kota, i pierwsza rzeczą o której pomyślałam było: Boże drogi, co ja będe robić po powrocie ze Słowacji? No cóż, to naprawdę zabawne, taka myśl, pierwszego dnia rocznego wyjazdu. Gdybym mogła przemówić do siebie z przesżłości, powiedziałabym tylko: Ania, wyluzuj, carpe diem i naprawdę nie myśl na razie o tym, co będzie za rok.

Otóż, rok później przeniosłam się do Wielkiej Brytanii. W ciągu tego roku bardzo „urosłam”. Zmieniły sie moje wartości, priorytety, otoczyli mnie nowi przyjaciele, stare związki się wypaliły, zgasły… Stałam się inna osobą, zdobyłam nowe doświadczenia i zmieniłam swój punkt widzenia. Tego wszystkiego nie mogłam przewidzieć pierwszego dnia mojej podróży. Moje pytanie rzucone w przestrzeń wydaje mi się więc dzisiaj tak śmieszne, jakby gąsieniczka próbowała zaplanować jak ułoży swoje życie gdy już będzie motylem.

Okej, a co z programem DDA, który rozpoczęłam przed wyjazdem? Sponsorka nie pochwaliła mojej decyzji o wyjeździe, a ja nie mogłam zaakceptować tego, że próbuje mi ona nazbyt autorytarnie sugerować, co mam robić ze swoim życiem. Rozstałyśmy się więc… Nie zakończyłam nawet pisania ćwiczeń do pierwszego kroku i nie udało mi się zrozumieć czym bezsilność różni się od bezradności, a znowu byłam w punkcie wyjścia – bez sponsorki, na początku drogi, jednak zdeterminowana, żeby zrealizować te cholerne kroki. Rozstałyśmy się „bezurazowo”, kulturalnie, życząc sobie wzajemnie wszystkiego dobrego – obiecałam jej przy tym jedną rzecz: że natychmiast po przyjeździe na Słowację znajdę mityng DDA i będę na niego regularnie uczęszczać.